Z meczu na mecz.

Czas przed obiadem spędziliśmy na plaży. Dziś pochmurno, chłodno, wietrznie, fala znacznie większa. Aura nie zniechęciła nas do zażywania kąpieli. Oficjalny pomiar temperatury wody wykazał +18oC. Niestety, ledwo co wyszliśmy z wody, to rozpadało się na dobre. Uciekliśmy do plażowego baru i czekaliśmy na transport. Prognozy na popołudnie były fatalne: heavy rain.  Ale nas czekały wyłącznie piłkarskie atrakcje.

Zaraz po obiedzie wyruszyliśmy do miejscowości Seixal, aby obejrzeć mecz reprezentacji młodzieżowych Benfica Lizbona oraz Real Sociedad. Trochę poczekaliśmy, bo zakup biletów dla grupy kibiców z Polski okazał się prawdziwym wyzwaniem dla kasjera. Siedzieliśmy przy samej murawie, piłkarzy mieliśmy na wyciągnięcie ręki. Ciekawy mecz, zakończony wynikiem 2:1 dla Benfiki. Z kolei drużyna gości otrzymała 2 czerwone kartki, w tym jedną dla bramkarza. Na trybunach pełna kultura.

 

Teraz trzeba dotrzeć do Lizbony na Estadio da Luz. Mamy mało czasu. Rozpadało się na całego. Do busa tylko 5 minut, ale i to wystarczyło, aby nas przemoczyć. Na stacji kolejki miejskiej nie dało się kupić biletu. Kasa zamknięta, automat nie chciał z nami współpracować. Pomógł nam pracownik kolei. Pół godziny zmarnowane. A czas goni. W końcu, zapchanym w godzinach szczytu pociągiem, jakimś cudem dostaliśmy się na Sete Rios - stację położoną jakieś 2 km od stadionu. Lało jak z cebra. Zdecydowaliśmy się jechać metrem. Zanim każdy z osobna doładował swój bilet, minęło kolejne 20 cennych minut. Na peron metra ciężko było wejść. A metro... Z uwagi na awarię ograniczyło liczbę kursów. Po 10 minutach skład przyjechał, ale tak napchany że nie było szans wejść. Idziemy z buta - to jedyna rozsądna decyzja. Zmarnowaliśmy prawie godzinę. W kompletnej ulewie, wichurze, po 40 minutach otarliśmy do stadionu. Przemoczeni całkowicie, osiągnęliśmy najważniejszy punkt wyjazdu. Dzięki wielkiemu zaangażowaniu i operatywności p. Żebrowskiego oraz p. Bartka (właściciela pensjonatu w którym nocujemy), udało się zdobyć bilety na mecz Ligi Mistrzów w przystępnej cenie. Otrzymaliśmy karnety socios (najwierniejszych kibiców klubu), dzięki czemu bramy stadionu stały dla nas otworem. Należało tylko znaleźć swoje miejsca na wypełnionym 56000 kibicami stadionie. Nie bez przygód, udało się. Zdążyliśmy.

 

Sam mecz - to wielki spektakl. Muzyka, efekty świetlne, odśpiewanie hymnu Benfiki naprawdę robiło wrażenie. Następnie kultowy hymn Ligi Mistrzów i pierwszy gwizdek. Cóż. Gospodarze nie mieli tego wieczoru "dnia" i grali poniżej oczekiwań kibiców. Mecz rozgrywali w głębokiej defensywie, w większości na swojej połowie. Z dobrej strony zaprezentował się Real Sociedad. Grając dynamicznie i z pomysłem, wygrał spotkanie 1: 0. Ku wielkiemu rozczarowaniu gospodarzy, Benfica praktycznie straciła jakiekolwiek szanse na wyjście z grupy.

 

Nawet dla mnie - antyfana futbolu, pobyt na tego rodzaju imprezie był czymś naprawdę imponującym i bezwarunkowo godnym polecenia. W takim widowisku uczestniczyłem po raz pierwszy w życiu. Wrażenia są niezapomniane. Warto.

 

Dzień 4 komentowali: Mateusz Żebrowski oraz Wojciech Nawrocki.
Do usłyszenia!



20231024_102620
Nieliczni śmiałkowie
20231024_102630
Nieliczni śmiałkowie
IMGP8449
Zaraz lunie
IMG_20231024_103816089
Życie plażowe
IMGP8448
Kawałek raju.
IMG_20231024_155531225
Na meczu młodzieżowej Ligi Mistrzów
IMG_20231024_145746483
Tym razem Benfica wygrała.
IMG_20231024_145744073
Tym razem Benfica wygrała.
394000998_860709285356289_7806911862692132815_n
Estadio da Luz
IMG_20231024_194758368
Razem z Bartkiem kibicujemy!
IMG_20231024_195519187
Mecz to widowisko.
IMG_20231024_194814080
Razem z Bartkiem kibicujemy!
IMG_20231024_194615539
Estadio da Luz
IMG_20231024_194754213
Estadio da Luz!





Pomimo skrajnie niesprzyjającej pogody, niewielkiej ilości czasu na dotarcie na stadion oraz trudności z zakupem biletów, dopięliśmy swego. Zasiedliśmy na trybunach meczu Ligi Mistrzów. Warto było jechać tyle kilometrów, tłuc się zapchanymi pociągami i łazić w deszczu. Niestety, nasze wojaże zostały okupione niemałymi stratami w garderobie. Ale, jak to mówią: "Kto nie ryzykuje, ten szampana nie pije". Po różnych perypetiach, do miejsca zakwaterowania dotarliśmy tuż przed północą.